poniedziałek, 13 grudnia 2010

Noc z Generałem

Nigdy nie starałem się zbyt mocno emocjonować kwestią stanu wojennego. Fakt, że urodziłem się po nim i nie miałem szansy doświadczyć życia w PRL-u na większą skalę powodował, że spory pomiędzy zwolennikami Generała a jego przeciwnikami spływały raczej po mnie jak, nomen omen, woda po kaczce.

Dlaczego w tym roku jest trochę inaczej? Cóż wbrew hasłu PO "z dala od polityki" działania które na pozór nie są polityczne mogą stać się polityczne- i na odwrót. Chodzi o to, że zaproszenie Jaruzelskiego na obrady RBN bodajże (albo BBN- jak mawia F. Smuda: "jeden ch...) nie było najszczęśliwszym rozwiązaniem wybranym przez miłościwie panującego nam Prezydenta.

Właściwie czemu- ktoś może się przytomnie zapytać- przecież Jaruzelski to b. Prezydent, wyroku nie ma więc nie było przeszkód. I tu pragnę zaoponować, co uczynię w formie punktowej (łatwiej mi się myśli, gdy myślę o punktach):

1. "Gen. Jaruzelski nie miał wyboru"- ulubiony argument wszystkich zwolenników gen. albo osób obojętnych. Powiedziałbym, że nawet trafny ale niestety: a.) obecnie dostępne dokumenty pokazują, że o interwencji Rosjan nie było mowy (więcej tutaj: http://www.rp.pl/artykul/61991,576841-Jak-Polacy-zdecyduja--tak-bedzie.html), b.) Solidarność przeddzień ogłoszenia stanu wojennego miała coraz słabsze poparcie w społeczeństwie, o czym Jaruzel wiedział (47% dla "S", 53% dla PZPR). Innymi słowy- stan wojenny nie musiał być najlepszym rozwiązaniem, tym bardziej, że nawet jeśli mówimy tu mniejszym źle, to zawsze jest to mniejsze zło.

Odłóżmy na chwilę ocenę moralną, a zajmijmy się prawną. Akt o ogłoszeniu stanu wojennego został wydany wbrew wówczas obowiązującemu prawu i już to powinno stać się podstawą do wytoczenia procesu. Ale...

2. "Gen. Jaruzelski jest już za stary" -powie ktoś- "to byłoby nieludzkie". No tak, jeśli się czeka tak długo z sądzeniem to nic dziwnego, że człowiek się starzeje. Tym niemniej obecne postawienie gen. jest mało prawdopodobne a szkoda- i nie chodzi o ukaranie (chociaż np: zbrodniarzy wojennych ściga się nawet w wieku 87 lat- ale mimo wszystko to nie ten przypadek). Sąd oznacza trywialnie mówiąc osądzenie czyli obiektywne stwierdzenie czyjejś odpowiedzialności. Stwierdzenie winy. Wyciągnięcie wniosków. Żal i zadośćuczynienie (chociaż tutaj nie jestem pewny czy jakiekolwiek zadośćuczynienie byłoby adekwatne do wyrządzonej szkody). Sądzę, że zasądzanie kary (jakiejkolwiek) nie wiele tu zmieni. Zmieni natomiast nazwanie faktów po imieniu.

Niestety, mam jakoś wrażenie, że zamiast nieeksponowania swojej osoby gen. woli przyjść a potem wysłać list z wyjaśnieniami do Prezydenta w swojej sprawie. Swoją drogą: argument usprawiedliwiający zaproszenie Generała do Pałacu Prezydenckiego pt: "bo to jest Prezydent" jest jak mawia doktryna, nietrafny. Primo, nie jest Prezydentem demokratycznie wybranym a wybranym na podstawie ustaleń z ówczesną władzą. Secundo, żaden Prezydent przed Komorowskim nie zapraszał Jaruzelskiego na obrady. Nawet Kwaśniewski.

3. "Zostawmy Generała historii"-powie ktoś inny- "historia go osądzi". Bullshit. Historia to nie podręczniki i historycy. Historia to tu i teraz. Prezydent zapraszający Generała na oficjalne spotkania czy szeroki front obrony pamięci gen. to tworzenie historii na naszych oczach. W przyszłości będzie się liczyć co uczyniono i co powiedziano teraz. Nikt za nas tego nie załatwi.

Cholera, ale długie. No dobra. Towarzysze! Towarzyszki! Długo mógłbym tak perorować i przedstawiać argumenty za argumentami ale chciałbym iść spać. Zabraknie mi siły na podsumowanie, więc niech każdy wyciągnie wnioski w swoim własnym sumieniu.

Dobranoc.

(p.s: a, a jeszcze tak: trochę to wszystko chaotyczne ale spieszy mi się. Wydaje mi się, że teraz chyba będę pisał częściej. Tytuł na ten wpis pochodzi z filmu p. Teresy Torańskiej "Noc z Generałem". Wszelkie prawa zastrzeżone i co tylko zechcecie.

wtorek, 16 listopada 2010

Welcome back, Commandor.

Tak, tak czas wrócić.

Przejdźmy do konkretów: ostatni wyjazd do Gdyni był dobrym pomysłem. Nie chodzi tylko o to, że go przedłużyłem, ale to, że był nadzwyczaj owocny. Parada Niepodległości w Gdańsku, przejażdżka mini, spotkania z interesującymi dla mnie osobami, warsztaty dziennikarskie i kupa innych rzeczy pozwoliły by na moim mrocznym obliczu zagościł niewielki uśmiech.

Co ważniejsze, miałem czas przemyśleć parę spraw i ustalić priorytety na najbliższe miesiące. (brzmi jak notatka z walnego zgromadzenia z jakiejś korporacji ale taki jest głos w mojej głowie- nic nie poradzę).

Ok, time for offtop;

Jak może zauważyliście, ostatnio starałem się unikać poruszania politycznych tematów. Staram się nie podchodzić do niej emocjonalnie, bo to tak jak złościć się na niedorozwinięte dziecko- nasza polityka jest taka jaka jest i można wyrażać swoją frustrację przy wyborach.

Lub przy zamachach stanu.

Niemniej, widzę, że jest niewielka szansa, na to by obecny układ wojenny PO-PiS trochę się przestawił. Tak, chodzi o secesjonistów z PiS, jak lubią ich nazywać media. Swoją drogą media podejrzanie mocno polubiły rebeliantów, ale to tylko mój paranoiczny umysł.

W związku z tym, w moim umyśle wykluła się hipoteza, którą potwierdzi najbliższy czas: Wyobraźmy sobie, że po przegranych wyborach prezydenckich Jarkacz stoi przed dylemat "zjeść ciastko i mieć ciastko". Z jednej strony nowy wizerunek + sympatie społeczeństwa po Smoleńsku dały mu bezprecedensowe poparcie, a z drugiej zdaje sobie sprawę, że jazda w łagodniejszym tonie może spowodować zmniejszenie "stalowego elektoratu". Co robić?

Nie ukrywajmy, że najważniejsze dla PiSu są wybory parlamentarne. Na potrzeby tej rozmowy załóżmy, że PiS wygrywa ledwo wybory. Nie tylko PiS nie miałby żadnej zdolności koalicyjnej z jakąkolwiek partią, ale też Jarkacz ma gorszy wizerunek niż Hitler w '45. W związku z tym, jeśli nawet PiS dojdzie do władzy, wybuchnie rewolucja albo co gorsza, nie utworzą rządu i będą trwać jako rząd mniejszościowy.

I dlatego powstał wariant stworzenia "Stowarzyszenia"- PiS Light. Są tam wszystkie gwiazdy z kampanii prezydenckiej plus parę mało kontrowersyjnych osób (Ołdakowski, Kowal). Plan jest prosty- oderwać się od PiSu (także wizerunkowo), być niezależnym, odwiedzać TVN 24 i uśmiechać się, a na koniec zdobyć 25% poparcia(wykonalne) i wraz z PiSem Hard (ok. 25% poparcia)stworzyć rząd. W razie brakujących procentów w Sejmie, PSL z chęcią dołączyłoby się do rządzenia. Jak zawsze z resztą.

Its so easy.

I dlatego tak mało prawdopodobne.

piątek, 1 października 2010

Rewolucja pażdziernikowa

Jedyne co kojarzy mi się z październikiem, przykro mi.

Spróbujmy nawiązać do tytułu, skoro sobie już taki wymyśliłem.

Pamiętam, jak onegdaj rok temu nasz rząd dość głośno zapowiedział rewolucję październikowa- pardon- legislacyjną by pokazać niedowiarkom jak bardzo się mylą.
Minął rok, przyszła jesień, spadły liście, a ja znowu mogę usłyszeć, że rząd zapowiada kolejną rewolucję, którą pokaże że ma pomysły na rządzenie Polską.

Czas ucieka. Najlepszym tego przykładem jest licznik długo publicznego, umieszczony w centrum Warszawy, obecnie przyrastający w tempie ok. 225 mln złotych na dobę. Chyba żaden inny zegar by nie pokazał, że czas to pieniądz.

Swoją drogą muszę się wybrać do Warszawy w celach kulturalnych i wejść między ludzi. Czuje, że już dziwaczeje. Odświeżenie kontaktów i być może nawiązanie nowych dobrze by mi zrobiło.

Let the Revolution begin!

poniedziałek, 20 września 2010

Niewola wolności

Primo: mierzyć siły na zamiary.

Jeśli mam zamiar kontynuować co tu robię, to muszę wsiąść głębszy oddech i spojrzeć co dotychczas napisałem. To będzie wymagało wytrwałości. I cierpliwości.

Pisanie o wszystkim oznacza u mnie pisanie o niczym.

Koniec offtopu. Zastanawiam się, czym jest dzisiaj wolność?

Żyjemy w czasach wolności. Wolność jako taka jest odmieniana przez wszystkie przypadki, jest na ustach wszystkich. W końcu jesteśmy wolni- po wielu latach możemy robić co chcemy- jako państwo i jako my, Ty, ja.

Socjologowie nie od razu zauważyli, że wolnością się można zachłysnąć. Sądziliśmy, że mamy opóźnienia do Zachodu, nasz wieczny kompleks pchał nas zatem do coraz dalszych przejawów okazania wolności. Obecnie mam wrażenie, że nasza wolność- jej definicja- coraz mocniej dyktowana przez media, nasze środowiska, kolegów, rodzinę. Uważam, że narzucana odgórnie wolność, z określonym już wcześniej ładunkiem emocji, skojarzeń i nomen omen obowiązków jest najgrożniejszą niewolą jaka nam obecnie grozi.

Konkretyzując, przejawem "wolności" promowanej obecnie może być pełna akceptacja różnych zachowań np: w sferze seksualnej. Nie poddając się temu nurtowi jesteśmy przeciwni wolności, a wręcz związani jakimiś zasadami, określanymi jako zacofanie czy skrajny konserwatyzm.

Powyższe zdanie jest tylko przykładem. "Niewola wolności" może dotyczyć wielu dziedzin życia. Wolność jest widziana obecnie przez pryzmat liberalizmu obyczajowego i na razie nic nie zapowiada zmian.

W moim przekonaniu wolność musi dopuszczać każdy wybór jaki jest możliwy. Związanie się zasadami, nie wiadomo jak surowymi, jest najbardziej paradoksalnym przejawem wolności ale i też najbardziej prawdziwym, bo wypływającym z naszej własnej woli, często na przekór przekazowi "mainstreamowej" wolności. Nasza wolność tym samym nie będzie oznaczać braku zasad, a przynajmniej tak długo jak my będziemy tego chcieli.

wtorek, 14 września 2010

Uohohoho

O czym tu pisać, skoro tematów jest tak dużo (a czasu coraz mniej)? Możemy zastosować zabieg z kuchni chińskiej (właśnie czytam ichniejszą książkę kucharską) i podać wszystko po trochu.

Po ostatniej kolejce Naszej ExtraKlasy można mieć wiele pytań. Pierwsze: dlaczego 'to' się nazywa ekstraklasa? Pierwsza liga byłaby określeniem mniej prowokującym do kpin. Z punktu widzenia osoby mieszkającej obok samej stolicy nieciekawe rzeczy dzieją się wokół Legii i Polonii. Nie chodzi tu moje futbolowe sympatie, które są ulokowane gdzie indziej, a jedynie fakt, że ich słaba forma może zastanawiać.

Legia miała być nowoczesną europejską drużyną. Zbudowano stadion, pardon Stadion, jeden z najbardziej nowoczesnych w Polsce. Wydano sporo na transfery i na nowego trenera: Macieja Skorżę. Słowem, budowano potęgę, z aspiracjami na Europę.

W ostatniej kolejce Legia przegrała 0:1 z Ruchem Chorzów.

W 5 meczach dotychczas Legia wygrała 2 z 5 meczy.

Paradoksalnie, Polonia też zacznie mieć kłopoty. Jedna przegrana i utrata miejsca lidera kosztowała trenera Bakero. Józef Wojciechowski Construction jako właściciel klubu (i dupy wielkiej jak Command Centre) podjął taką a nie inną decyzje. Jasne. Tyle że jest to 14 zmiana trenera w Polonii w ciągu 2-3 lat jeśli dobrze liczę. I że zastępcą Bakero został Janas. Tak, Paweł Janas.

To będzie ciekawa jesień.

Jutro dalszy ciąg.

niedziela, 12 września 2010

Koniec tygodnia (under construction)

Chyba sobie zrobię taki cykl na blogu, co tydzień będę opisywał co mi się podoba a co nie. W zasadzie, przyjmując teorię że nic mi się nigdy nie podoba, wpisy powinny być rekordowo krótkie.

...

Dzisiaj w linkach pojawi się parę nowości. Enjoy.

Porządniejszy wpis jutro wieczorem.

niedziela, 5 września 2010

To nie moja wojna

To nie moja wojna panowie, naprawdę.

Od 2005 roku w Polsce toczy się wojna. Mniej lub bardziej zaciekła, z dłuższymi lub krótszymi przerwami ale jednak wojna.

W ostatnim artykule Rafał A. Ziemkiewicz przekonuje, że nie ma ucieczki od opowiedzenia się za jedną lub drugą stroną. Jesteś albo pisowcem albo platformersem. Nie zgadzam się, żadna z stron nie spełnia moich oczekiwań. Mogę obserwować jak dwie partie okładają się nawzajem za pomocą mediów, konferencji i od czasu do czasu za pomocą wyborów, ale to nie oznacza, że będe kogokolwiek wyrażnie popierać. Mój dylemat jest tym większy, że byłem za PO-PiS, czyli czymś co jest najbardziej nieaktualne w Polsce.

Zastanówmy się. PO jest obecnie przy pełni władzy i właśnie próbuje zdobyć przewagę w mediach publicznych. Mając za plecami TVN i w pewnym stopniu Polsat, PO będzie miała najbardziej komfortową sytuację od 1989r. Jedynymi mediami nastawionymi sceptycznie lub wrogo będzie zapewne Rzepa albo jakieś poboczne prawicowe gazety jak Nasz Dziennik czy Gazeta Polska (z całym szacunkiem). Zważywszy na silną pozycję mediów jako ośrodka społecznokształtującego, sytuacja może niepokoić. Prawda jest taka, że nie miałby nic przeciwko skoncentrowanej władzy w PO, gdyby nie fakt, że nie wykorzystują tego jak powinni, ale o tym później.

PiS zaraz po wyborach był w najbardziej komfortowej sytuacji jako opozycja: pokazali że są zdolni do zmiany, skupieniu się w pewnym stopniu na merytoryce (o ile wybory na to pozwalają) i poszerzeniu centrowego elektoratu. Jak wiemy, do czasu, co było spowodowane wyciągnięciem katastrofy Smoleńskiej na pierwszy plan.

Wyjaśnijmy sobie: nie mam zarzutów, że partia opozycyjna się tym zajmuję (zważywszy na fakt, że rząd jest delikatnie mówiąc mało energiczny w tej kwestii- choć wiadomo, niezależność prokuratury) tym niemniej nie stanowiłbym tego jako fundamentu partii. A po ostatnich wypowiedziach JarKacza (uwielbiam tą ksywę, w pełni oddaję jego krwiożerczość i kryptonacjonalizm) spodziewam się znacznego przesunięcia środka ciężkości właśnie w tym kierunku. PiS ma stać się partią zwartą i skoncentrowaną w jednym kierunku, bez malkontentów i maruderów (sayonara Migalski). Innymi słowy, PiS ma sporą szanse stać się partią wiecznie opozycyjną.

Dlaczego? Osobiście w Polsce wyróżniam trzy rodzaje prowadzenia polityki: moralną, wizerunkową oraz realną. Polityka moralna to prowadzona obecnie przez PiS. Nie ma tu zbyt dużej kalkulacji co do konsekwencji wizerunkowych, liczy się Prawda jako cel, z góry definiujący potrzebne środki. Z jednej strony można podziwiać taką postawę jako odważną ale z drugiej przy obecnym układzie opozycja musi mieć tez na uwadze inne posunięcia rządu. Inaczej rzekomy monopol staje się prawdziwy, a opozycja zasklepiając się w jednym temacie zamyka się w swoim żelaznym elektoracie. Ze jest to za mały elektorat na zdobycie władzy (obecnie), nie trzeba wspominać.

Polityka wizerunkowa, jak się domyślacie, jest obecnie domeną PO. Rząd obecnie nie potrafi rządzić (tj. realnie zmieniać rzeczywistość za pomocą określonych narzędzi) a jedynie zarządzać (tj. utrzymywać obecny poziom na stałym lub nieco lepszym poziomie- vide "ciepła woda w kranie" Cezarego Michalskiego). Innymi słowy: mamy do czynienia z próbą remontu państwa, przemalowaniem paru rzeczy, poprawieniu niedoróbek ale nie z generalną przebudową, która może się okazać niedługo konieczna (obym się mylił). Taki prowizoryczny remont jest mało kosztowy społecznie i gwarantuje stały poziom poparcia, nic zatem dziwnego, że PO na razie będzie go realizować.

I ostatnia polityka: realna. Polega na rządzeniu, bez oglądania się (w większości) na opinie publiczną, zmianach w państwie, nie tylko kosmetycznych ale i fundamentalnych. Ostatnim rządem który szedł w tym kierunku był rząd Buzka, oceniany przez wielu jako najgorszy. Zauważmy, że jako suwerenne państwo istniejemy przeszło 20 lat i de facto nie zmieniliśmy żadnych kwestii konstytucyjnych, mimo, że nie wszystko działa sprawnie albo w ogóle nie działa. Polityka realna nie opłaca się z żadnej partii (może bardziej PiS by zaryzykował, ale też nie jest pewne) więc status quo się utrzyma. Niech żyją podziały, każdy zna swoje role i pozycje.

Co mi pozostało? Czekać. Niestety, nie wiem za bardzo na co.

piątek, 3 września 2010

Charging up revolution

I tak nadeszła ta chwila, która wcześniej czy później by nadeszła: w moje niecne ręce wpadła najnowsza odsłona produktu Blizzarda, długo wyczekiwany (12 lat jeśli się nie mylę) Starcraft II.

Dla nieobeznanych: gra strategiczna, 3 rózne rasy (ten kosmos jest za mały dla nas trojga...) budujemy bazę, budynki, wychodzą jednostki i niszczą bazy, budynki i jednostki. Przeciwnika, nie nasze. Brzmi prosto, a w pierwszą cześć Stara pogrywa pół Korei (bez Ludowo-Demokratycznej) i całkiem spory kawałek zgniłego kapitalistycznego Zachodu. Tym dziwniejsze, że tak długo przyszło nam czekać na sequel. Ale oto jest...

Nie rozdrabniając się, galaktyczne boje rozpocząłem od kampanii. W związku z tym czekało mnie pierwsze wyzwanie: polska wersja językowa (bo zanim ściągnę angielską zdąży spaść śnieg). Pomimo wieeeeeelkich obaw nie jest źle, znaczy się nie jest tragicznie. Lektorzy wokalnie zgrabnie dobrani, nie ma tłumaczenia imion (pozdrawiam Jana Rajnara) i jak na razie tylko parę razy krzywiłem się z powodu zbyt mocnego patosu/przesady w wczuwaniu się w rolę- zdarza się. Niestety, glosy jednostek nie są już tak dobrze dobrane nie mówiąc o ich nazwach- tutaj ktoś powinien być pokarany za inwencję... Piekielniki, karakany, kosiarze śmierci... Chwilami mam wrażenie grania w RPG a nie w RTS ale do największego gówna idzie się przyzwyczaić.

Jako, że nie jestem daleko w kampanii, nie będę zdradzał fabuły, której nie znam, niemniej mogę ujawnić, że nasz ukochany James, dla przyjaciół Jim, Raynor zapija swoje smutki w jakimś planetarnym barze, wyglądając, jak Che Guevara po nieudanej rewolucji. Wydaje się, że jest odstawiony na boczny tor w Wielkiej Rozgrywce o Wszystko, ale do czasu kiedy w lokalu w którym przebywa otworzą się drzwi... I wystarczy- wierzcie mi: Jim mocno namiesza. Nie tylko w szklance.

Co mi się jeszcze spodobało? Małe szczególiki, detale cieszące oko, potrafiące wzbudzić uśmiech nawet na takim martwym obliczu jak moje (vide plakat "Link 4(000))... Zresztą, zobaczycie, zrozumiecie towarzysze. Gameplay o ile było mi dane go poznać jest dość dobrze zbalansowany, z naciskiem na dość, ale doświadczeni gracze z pewnością będą potrafili wygrać bez względu na liczne przekręty (welcome to Kingdom of Cheese...) jakimi będą częstować przeciwnicy. Każda rasa ma swoje małe niespodzianki ale i też słabości. Widać też, że każda rasa w ciągu 4 lat czasu jaki upłynął w świecie SC II poczyniła postępy. Protossi ściągnęli z zakamarków jakieś dzikie machiny z "Wojny Światów", Terranie już nie walczą na składakach (prawie), a Zergowie... tu panowie ostro przypakowali.

Więc wojna.

JIM RAYNOR NEEDS YOU.

środa, 1 września 2010

Welcome back

Witam ponownie po przerwie wakacyjnej.

Zastanawiałem się czy dalej ciągnąć bloga i przypomniałem sobie, że dzisiaj mija pierwszy rok od kiedy zacząłem pisać.

W ciągu tego roku trochę się ruszyło w moim życiu, zdobyłem trochę doświadczenia, możliwe że znalazłem pracę a na pewno wyzbyłem się paru złudzeń. Myślę, że zdobycie niektórych z tych rzeczy zawdzięczam po trochu dzięki temu, że zacząłem się tu udzielać. Być może zbyt często bez pomysłu na to o czym piszę, ale w końcu to mój turf i rządzę się tu swoimi prawami.

Starałem się poruszać różne tematy jakie mnie na bieżąco interesowały/interesują. Dążyłem do jak najwierniejszego przedstawienia swojego zdania, nawet jeśli nie bylo to dla mnie wygodne. Mimo, że blog na którym zacząłem tworzyć już nie istnieje, to odważę się powiedzieć: I shall continue to walk my way.

Way of ronin~

piątek, 6 sierpnia 2010

Holy shit

Miało być dzisiaj coś o bieżących sprawach (dzień dobry panie Prezydencie) ale nad Łomiankami przeszła mała trąba powietrzna a przynajmniej coś w tej kategorii. Wiatr, ulewa, pioruny... Nie mam prądu, sieci na komórce nie łapie, zaraz mi padnie laptop, więc to wszystko na dzisiaj, idę sprawdzić czy zalało mi piwnicę.

niedziela, 1 sierpnia 2010

66 lat

Nie mam tyle, ale właśnie tyle upłynęło od wybuchu Powstania Warszawskiego. Godzina 17 wybiła, Polska stanęła i dobrze. To nie musi być zaraz machanie flagami czy masowe uczestnictwo w eventach organizowanych przez Warszawę ale nawet to skromne stanie i milczenie. Swoją drogą, mam wrażenie, że Powstanie jest obecnie spostrzegane przez pryzmat Muzeum PW albo sensu Powstania.

Primo- Muzeum polecam bezwzględnie każdemu kto zawita do Warszawy. Placówka o tyle ciekawa, że porzucono koncepcję wykładania eksponatów na ławę a zmuszono zwiedzających do interakcji- chcesz coś wiedzieć to pociągnij za szufladkę, zerwij kartkę kalendarza, wejdź do kanałów. To co coś więcej niż drooling za eksponatem za szybką, coś co ma szansę zostać nieco dłużej.

Swoją drogą Muzeum to twór ludzi związanych z PiSem albo doń należących. Co skłania, do przemyśleń, że partia kojarzona z martyrologicznym patriotyzmem, "deszcz pada, werble brzmią a my stoimy" niekoniecznie jest skazana wiecznie na taki wizerunek, jeśli umie to umiejętnie zaakcentować. A obecnie raczej nie umie.

Secundo- sens Powstania. Tu problemy piętrzą się na wejściu, jesteśmy w komfortowej sytuacji, bo wiemy jak się potoczyła historia i wiemy jak to się skończyło. Powstanie wybuchło, Rosjanie nie pomogli, Niemcy wycieli. Mając tą przewagę możemy zastanawiać się na ile decyzja o rozpoczęciu Powstania była podyktowana realizmem politycznym a na ile naszym "szlachta na koń wsiędzie i jakoś o będzie." Być może, możliwe, że oni, powstańcy, zwyczajnie mieli jaja. Zagrali va banque, all in. Jeśli ktoś tak gra, nie może nie wiedzieć na jakie konsekwencje się decyduje.

Warto pamiętać jeszcze o jednym. To, że możemy rozmawiać o innych alternatywach jest możliwe bo zaistniała tamto wydarzenie. Bez niego nie wiedzielibyśmy jak bardzo bylibyśmy bogatsi ale również jak bardzo bylibyśmy ubożsi.

piątek, 30 lipca 2010

Ostatnie wakacje

Ostatnio mnie naszło, że być może mogą to być dla mnie ostatnie, tak luźne wakacje.

Jeśli tak ma być, to trzeba wykorzystać to co zostało.

Czas na flow.

Czas na niespodzianki.

W drogę.

wtorek, 20 lipca 2010

TANDARADEI~

W tym roku bitwa pod Grunwaldem nie rozegrała się na polach Grunwaldzkich jak nazwa by wymagała, ale przed parkingami i nie podczas inscenizacji tylko po niej. Organizatorzy (jeśli takowi byli) przyjęli że ludzi będzie tyle co zwykle. W tym roku było ich 150 tyś. Nie licząc 2.000 zbrojnych plus tabory.

Jak się domyślacie, korki pod Grunwaldem nabrały nowego, epickiego znaczenia. Niektóre autokary dotarły z powrotem do Warszawy w niedzielę rano- na szczęście nie mój. Niezależnie od tego mam parę przemyśleń co do samej inscenizacji, ale jutro mam pociąg do Komturii Północnej o 7.22 (jakby chciał mnie ktoś pożegnać). Więc do widzenia.

piątek, 16 lipca 2010

600 lat

Mam zatrważające braki w wrzucaniu czegokolwiek na bloga, tak mocne, że zastanawiałem się czy nadal to kontynuować ale stwierdziłem, że trzeba wsiąść się garść.

SC II wbrew temu co sądziłem ostatnio działa i to ślicznie. Oczywiście, jakieś poprawki moim zdaniem powinni wprowadzić ale to już w gestii Blizza.

Dzisiaj skończyłem praktyki i jestem bardzo zadowolony, inni tez bo zaproponowali mi pracę. Robi się ciekawie, ale poczekajmy z euforią do września.

Jutro Czarne Krzyże dostaną w mordę po raz 600tny i wcale mnie to nie nudzi, ba, nawet idę oglądać ustawkę na żywo. Ma być ca. 2200 zbrojnych wiec będzie srogo. Moje uczestnictwo wiąże się z wstanie na jutro o 5, co będzie boleć. Czego się nie robi dla Ojczyzny. Oczywiście relacje zdam, może nawet wrzucę jakieś zdjęcia...

I niech się skończą upały. Błagam.

sobota, 10 lipca 2010

Paul miał rację

Paul miał znowu rację. Bezbłędnie, z absolutną precyzją i tylko sobie znanymi metodami zawyrokował, kto wygra dzisiaj mecz o trzecie miejsce na Mundialu. Nikt nie wie na czym polega tajemnica sukcesu Paula, co nie zmienia faktu że jest on bezbłędny. I że jest ośmiornicą.

Chociaż z tym wskazaniem Niemców mógł być jakiś przekręt, bo stałą rezydencją Paula jest akwarium słusznych rozmiarów w Obersdorfie, Germany. Wskazanie Urugwaju mogłoby się skończyć wizytą na półmisku a la saute. Warto zwrócić uwagę, że Mundial wg Paula wygra Hiszpania. Tez tak uważam, co nie zmienia faktu, że jestem za Oranje~

Jutrzejszy finał niestety będzie znacznie bardziej zachowawczy niż dzisiejszy mecz- Holandia będzie się bronić i niszczyć akcje Hiszpanii, a Hiszpania będzie się starać i kto wie- może coś im z tego starania wyjdzie.

Z ostatniej chwili: czyżby SC II wróciło?

Chyba jednak nie...

niedziela, 4 lipca 2010

Witaj w POlsce

Witam, witam.

Zaiste sporo zmian się szykuje, oj sporo.

Na obecny moment p. Komorowski prowadzi (zobaczymy jak jutro rano) z przewagą błędu statystycznego, ale spieszę się z gratulacjami. Jakby co, widzę siebie w Kancelarii Prezydenta. Oczywiście, że czuje się kompetentny.

Tia... mówiąc poważnie, PO dostało całą władzę. NBP, RPO, rząd, Prezydent. No i media prywatne, raczej sprzyjające niż atakujące. Po dołączeniu do tego folwarku TVP (bo KRRiTV jest już rozwiązana decyzją p.o Komorowskiego) rysuje mi się przed oczyma niepokojący obraz. Oczywiście, nie próbuje tutaj insynuować zamachu na demokrację czy tez utworzenie I Międzygalaktycznego Imperium... (od takich rzeczy to inna partia). Niemniej zastanawiam się, czy panom z PO nie przydałby się jakiś ogranicznik, bo teraz to albo wóz albo przewóz, reformy czekają. I nie ma już hamulcowego Panowie.

Jak się z tym czujecie?

niedziela, 27 czerwca 2010

Podsumowanie

Czas na małe resume: najpierw Mundial:
-jeśli chodzi o Jarka: trafił idealnie 3 grupy, z drużyn 4
-jeśli chodzi o Andrzeja: trafił idealnie 1 grupę, z drużyn 9
-jeśli chodzi o moją osobą: trafiłem 1 grupę, z drużyn 8

Cóż wyszło mi średnio, liczy się zabawa jak to powiedział Fabio Capello po meczu z Niemcami. Swoją drogą nieuznana bramka Anglików to sprawiedliwość dziejowa z meczu z Niemcami w 1966 r. gdzie gol zdobyty w identyczny sposób został uznany dla Anglików. Los bywa złośliwy...

Niedługo też będziemy mieli drugie rozstrzygnięcie w bardziej nas interesującej kwestii: wybory prezydenckie (interesującej? doprawdy?). Była dzisiaj debata. No była i tyle się da powiedzieć w tej kwestii, bo równie dobrze można było przeznaczyć czas antenowy na wyemitowanie spotów wyborczych. Efekt będzie podobny. Ale demokracja to gra i trzeba się trzymać reguł, a debata jest taką regułą, czy tego chcę czy nie...

Wakacje! Super! (spontaniczny okrzyk radości)

niedziela, 20 czerwca 2010

Zadziwiające

To ciekawe, jak bardzo poziom w piłce się wyrównał. Anglia, Włochy, Francja a ostatnio nawet Niemcy grają jak... No właśnie, kto mi pomoże? A może to nie poziom się wyrównał, tylko wszyscy doszli do wniosku, że czas bohaterów przeminął, czas na tych maluczkich, pogardzanych i wszyscy poszli na kunktatorstwo?

Nie znam się na futbolu, więc pozostaje mi tylko zgadywanie i obserwowanie tego wszystkiego. Co dzień to nowa sensacja, dzisiaj Włochy zremisowały z Nowa Zelandią. Nowa Zelandia jest tak daleko od Włoch piłkarsko jak na mapie.

A co będzie jutro? Odpadnie Francja? Anglia?

Dobrze, że Brazylia nie zawodzi, szkoda że kosztem WKS.

A bym zapomniał, dzisiaj były wybory, ale z komentowaniem poczekam na oficjalne wyniki. Czyli pewnie do jutra.

sobota, 19 czerwca 2010

Miało być o Mundialu

Ale będzie o wyborach. Tu natychmiastowa uwaga: nie mam 1 mln złotych, więc nie będę łamał ciszy wyborczej.

Co mogę więc napisać? Prosto mówiąc, idźcie na wybory. żeby nie być gołosłownym przygotowałem nawet argumenty:

1. "Polityka śmierdzi i się nią nie interesuje"- doprawdy? Jesteś ponad to by zajmować się polityką w naszym kraju? Też tak bym chciał. Niestety, jeśli chociaż trochę nie zainteresujemy się polityką to ona niezawodnie zainteresuje się nami. Choćby w formie ustanowionego prawa. Albo podatków. A my możemy to zmienić.

2. "Nie chce mi się"- ludziom, którzy stracili domy w powodzi się chce.

3. "Nie mam kandydata na którego mógłbym glosować"- Join the club. Zaletą I tury jest to, że mamy luksus wyboru większej ilości kandydatów i mamy większe szanse, na to że bardziej nam podpasują niż Ci, których będziemy wybierać w II turze (o ile będzie). Korzystajmy z tego.

4. "NAPRAWDĘ nie mam kandydata na którego nie mógłbym głosować"- Nigdy nie jest tak, że któryś kandydat w pełni oddaje nasze przekonania. Np. nie ma kandydata, który proponowałby powołanie nowej Unii polsko-litewskiej, a ja bym chciał. I co teraz mam zrobić?

Jeśli czujemy, że nasz głos będzie oddany na gwałt, wbrew naszym przekonaniom to zawsze możemy oddać głos nieważny- tez weźmiemy udział i dochowamy wierności naszym ideałom.

Do zobaczenia przy urnach. A jutro o mundialu.

poniedziałek, 7 czerwca 2010

Stańko na mundialu

No tak wiem, dawno nic nie dawałem (tak, jakby komukolwiek to przeszkadzało...). Lenistwo i tyle.

Dzisiaj mam za sobą dwie płyty Tomasza Stańki, jedna z tych świeższych (Dark Eyes) a druga z jakiejś sesji nagraniowej z 74'. Nie znam się na dżezie, więc krótko: wczesny Stańko moim zdaniem więcej wchodził w awangardę, energiczna, krótka gra, popiskiwania i tym podobne. Dojrzały Stańko: długie dźwięki, idealnie pasujące do zachodzącego słońca, kiedy chcemy tylko nie chcieć.

W związku z nadchodzącym Mundialem (dzięki Andrzej) rozpoczynamy na naszej antenie nową grę: nasze typy co do wyjść grupowych. Nie znam się tez na futbolu, więc jestem zwolniony z odpowiedzialności za moje zakłady.

Oto one:

grupa A: Francja, RPA
grupa B: Argentyna, Nigeria
grupa C: UK i USA
grupa D: Ghana i Niemcy
grupa E: Holandia i Dania
grupa F: Italia i Słowacja
grupa G: Brazylia i Portugalia
i na końcu Spain i Szwajcarzy

Gonna be fun. A- Polska nie bawi się w takie prowincjonalne zabawy, więc nas tam nie ma.

niedziela, 30 maja 2010

High Hopes

Jeden z lepszych utworów Pink Floyd ale nie tylko dlatego dzisiaj to przytaczam. Raczej ku pamięci, że potrafię niepotrzebnie mieć wielkie nadzieje, z których muszę później długo się leczyć. Życie.

Dobrze, że zacząłem znowu regularnie ćwiczyć, ale to chyba za mało. Miałem tak ambitne zamierzenia, a chyba skończę na 50% tego co zaplanowałem. Optymista, który siedzi głęboko we mnie krzyczy że mam się z tego cieszyć i nie marudzić. Co do drugiego absolutnie się z nim zgadzam.

Przydałby się jakiś bardziej przekonywujący maj.

poniedziałek, 24 maja 2010

Fala~

Dziś o falach

Pierwsza fala to niestety ta powodziowa: Łomianki na razie (odpukać) nie odczuły tego dzięki bohaterskiej postawie mieszkańców, żołnierzy, straży pożarnej i policji. Przyczyną tak silnego zaangażowania jest fakt, iż 80% Łomianek to tereny zalewowe. Szczęśliwie, mój dom leży na tych pozostałych 20% co zmienia faktu, że woda w piwnicy jest obecnie naszym stałym gościem. Wody gruntowe wraz z podnoszącym się poziomem Wisły są naszą osobistą powodzią. Wylewanie 20. wiadra przypomina syzyfową pracę.

Druga fala to ta z obrazu Hokusai: 36 widoków Góry Fuji- Wielka fala w Kanagawie.
Potężna fala z wierzchołkami zakrzywionymi jak pazury próbuje zatopić niewielkie, płaskie łódki rybaków. Mali ludzie wiedzą, że są bezsilni wobec żywiołu, mogą tylko czekać na nieuchronny koniec. Dla nas -widzów- fala się zatrzymuje, spiętrza, góruje nad nami, czekamy biernie aż nas zatopi.

Czasami trzeba przestać być rybakiem w łódce i czekać na zatopienie.

Czasami trzeba przełamać falę. Lub z nią plynąć.

piątek, 14 maja 2010

Robin Hódł

Pamiętacie: Janosik- prawdziwa historia? No to teraz mamy nowego Robin Hooda- oto przepis: odejmujemy parę zalet, dodajemy bardziej realistyczne motywacje (kto chciałby rabować dla bandy biednych nierobów?) i walkę o prawa obywatelskie... et wuala! Mamy bohatera na miarę XXI wieku.

Nasz bohater nie jest szlachetny, jest zazwyczaj człowiekiem z przeszłością (złą albo niejednoznaczną co najmniej) i dopiero później musi dojrzeć by dorosnąć do mitu. Albo i nie dorasta i w efekcie mamy nową legendę dla złych chłopców. Robin Hood walczy teraz z złymi Francuzami o kraj i z krajem o prawa obywatelskie. Przy takich wartościach pieniądze schodzą na plan dalszy. Francuzi lądują na białych klifach Dover jak alianci a la Normandy'44, Hoody gromi ich, rodaków i widownie, Gromi wszystko.
------------------------------------------------------------------

Kończąc temat kryzysu (na razie), widać, że Grecja ciężkie czasy ma dopiero przed sobą: w przyszłym tygodniu agencje ratingowe (które oceniają wypłacalność państw) mają obniżyć wycenę Grecji o parę punktów niżej. To bardzo dużo,zważywszy na fakt, że już obligacje Hellady mają status śmieciowych. Agencje ratingowe to samospełniająca sie przepowiednia- zapowiadali kryzys i mamy kryzys.

wtorek, 11 maja 2010

Money, we need money.

Jeśli uważaliście że milion albo miliard to dużo, to właśnie przebiła was Komisja Europejska- 750 mld ojro do spółki z MFW ma zapewnić spokojny sen całej strefie euro do 2013 roku. W przeliczeniu na dolary to okrągły biliard. Trochę przerastające.
Tak naprawdę te pieniądze nie istnieją. Tak naprawdę to Unia ma 60 mld do dyspozycji tu i teraz a reszta kasy jest wirtualna i polega na zaciągnięciu zobowiązań przez wydanie papierów dłużnych np: obligacji. No dobra ale po co tak dużo pieniędzy?

Dla przykładu spójrzmy na Grecję: średniomały kraj europejski z ogromnymi kłopotami. Ujmując prosto, panowie z Hellady masowo fałszowali sobie statystyki gospodarcze (i dzięki temu weszli do strefy euro) a teraz sami nie wiedzą jak wygląda sytuacja. Trochę jak u nas za Gierka.

Problem polega na tym, że Grecja jako kraj strefy euro mogła pociągnąć w kryzys inne państwa o podobnej kondycji: Hiszpania, Portugalia, a nawet Włochy. Chcąc nie chcąc Grecja dostała 110 mld euro na drobne wydatki. Utworzono też fundusz ratunkowy- właśnie 750 mld, które mają zagwarantować że wszystkim starczy i nikt nie ogłosi bankructwa. A tak naprawdę chodzi o to, żeby inwestorzy w to uwierzyli i nie uciekali z zagrożonych krajów, bo ho ho, wtedy by się dopiero zaczęło.

Wszystko brzmi ślicznie i przelogicznie, dopóki zakładamy że inwestorzy są naiwnymi ludźmi (to, że nie są pokazały dzisiejsze spadki na giełdach). Zastanówmy się na chwilę- pieniądze nie biorą się z nieba, jeśli nagle chcemy dać 110 albo 750 mld to one muszą być skądś zabrane (odebrane?). I tu na scenę wchodzi podatnik.

-"Pan płaci, pani płaci, społeczeństwo. Tez płaci."


P.S. Chyba można komentować bez rejestrowania się, coś tam pogrzebałem.

CDN.

poniedziałek, 10 maja 2010

Pochwale się ...

Miałem gości w hacjendzie, sporo osób, niemniej dałem radę organizacyjnie. Nabyłem umiejętności przygotowywania sałatki greckiej i jajek w majonezie. Chyba nikt się nie potruł.

Ostatnio stwierdziłem, że gry komputerowe schodzą na psy: instalacja wymaga internetu, stałe łącze oczywiście, duży transfer a jakże, więc posiadacz internetu bezprzewodowego taki jak ja jest automatycznie w czarnej dupie. I nic nie mogę zrobić.

Jestem tylko ciekawy po co do pudełka są dołączone DWIE płyty, skoro jak na razie była potrzebna tylko jedna do stworzenia konta do ściągnięcia pełnej wersji gry. Nie wiem, nie rozumiem, pozostaje czekać na SC 2.

I mieć nadzieje, że nie wprowadzą instalacji przez internet.

czwartek, 29 kwietnia 2010

Małe co nieco.

Ach, pora na małe aktualności, co my tu mamy...

Jeśli chodzi o plan opowiadania to na razie muszę skończyć jedna książkę i dopiero później myśleć co chcę tak naprawdę pisać.

Chciałbym tez powitać imć Hydranta jako kolejną osobę z własnym lebensraum w Internecie. Jest nas tak wielu, a każdy jest inny.

Rozbawiła mnie okładka nowego Wprost- okazało się że Facebook uzależnia- i ma to nawet jednostkę chorobową: Facebook Disorder. Mogłem z wypiekami na twarzy czytać relacje osób, które zostały już pochłonięte przez alternatywny świat, które pokonały nałóg (o święta naiwności) i walczące- czyli najciekawsze.Czytając to wszystko zdałem sobie sprawę, że mechanizm uzależnienia będzie działał prawie zawsze tak samo. Spójrzmy: na FB popularne są minigierki, wyrastające z MMORPG (chociaż z tymi korzeniami to nie wiadomo)- polegają na prowadzeniu farmy, zoo, burdelu, różnice są marginalne.

Przywołam tu swoje doświadczenia jeśli chodzi o granie w sieci: podstawą jest żeby grało w to dużo ludzi, najlepiej Twoi znajomi. Po drugie musisz mieć szanse pokazania że Twoje konto, farma, baza, zamek czy stodoła jest aktualnie NAJLEPSZE w sieci i miażdżysz wszystkich (zwłaszcza swoich znajomych). Po trzecie, im więcej czasu na to poświęcasz tym bardziej jesteś niesamowity.

I tak FB spełnia te wymagania z nawiązką, bo możesz się zmierzyć z wieloma ludźmi. Naprawdę, wieloma- http://www.facebook.com/press/info.php?statistics. A nie zapominajmy, że do tego możesz chatować, postować, dodawać zdjęcia, komentować itd...
Do uzależnienia jeden krok, tylko widzicie: to zawsze jest nasz wybór, nie?

wtorek, 27 kwietnia 2010

Plany, Plamy.

W opracowywaniu planów na przyszłość najważniejsze nie dać plamy. Dzisiaj dowiedziałem się, że jedna rzecz poszła (przynajmniej na ten moment) do przodu.

W głowie utkwiła mi chęć napisania czegoś- motywacja powstała dzięki mojemu przyjacielowi, za co mu prawdopodobnie kiedyś podziękuje. O czym będzie projekt? Małe opowiadanko, Japonia średniowieczna, ludzie w obliczy zmiany władzy, ronin uwikłany w cały ten system- zobaczymy co z tego będzie, rzecz z tego co widzę będzie wymagal ode mnie solidnego przygotowania merytorycznego.

Najbliższe 7 godzin to czas dla mojej podświadomości, dobranoc.

A no i wybory będą, bym zapomniał. Ale o tym kiedy indziej.

wtorek, 13 kwietnia 2010

Smutek

Czuję smutek nie tylko dlatego, że zginęło 96 osób cennych dla naszej Ojczyzny. Nie tylko dlatego, że nie usłyszę ani nie zobaczę pary prezydenckiej. Czuje smutek bo widzę, że wróciliśmy do naszych wojen.

Podjęto decyzję pochówku Prezydenta i małżonki na Wawelu- zaczeły się komentarze:
"Taki ktoś jak Kaczyński nie ma prawa do Wawelu...", "Jestem przeciwko!!Nie możemy do tego dopuścić! WAWEL NIE DLA KACZYŃSKICH!!" "Zasłużył co najwyżej na Powązki!!!" (niech żyje gradacja) i tym podobne, nie ma sensu tego przytaczać. Zresztą odpowiedzi zwolenników pochówku często są na identycznym poziomie.

Czemu jesteśmy jak dzieci w piaskownicy i sypiemy sobie po oczach piaskiem (kiedyś w przedszkolu mój kolega mi sypnął i bardzo mi oczy szczypały- jakby ktoś się pytał)? Nawet kiedy dzieję się w naszym życiu coś co powinno nas ruszyć, my nadal strzelamy z tych samych okopów i niestety tą samą amunicją. Nic się nie nauczyliśmy?

A jaka zmiana miała w nas nastąpić? Nie chodzi mi o samą dyskusję, bo decyzja jest faktycznie kontrowersyjna i szczerze mówiąc nie popieram jej w pełni (ale to była decyzja rodziny więc tu moja opinia się nie liczy) niemniej nawet w demokracji, gdzie polemika jest podstawą jakieś granice powinny być zachowane. Po katastrofie mniemałem, że wyznaczamy sobie te granice wyżej niż zwykle to czyniliśmy. Chyba byłem głupcem.

Co kolejnego ma się zdarzyć?

niedziela, 11 kwietnia 2010

Bezkrólewie

Ciężko pisać cokolwiek o tym co się stało. Obawa, że napiszę się jedno słowo za dużo albo za mało jest wielka, ale mimo tego trzeba się mierzyć, a przynajmniej próbować, z tak wielką tragedią.

Od wczoraj nie mamy Prezydenta, ostatniego Prezydenta na uchodźstwie, Prezesów IPN, NBP, Rzecznika Praw Obywatelskich, Sztabu Generalnego, posłów, senatorów, członków rządu, ministrów Kancelarii Prezydenta, przedstawicieli Kościołów, oficerów BOR i wielu ludzi, o których po prostu można powiedzieć: byli patriotami.

Zastanawia mnie fakt, że ponownie sprawdza się prawda o docenianiu osób dopiero po ich odejściu. Dotyczy to zwłaszcza osoby prof. Lecha Kaczyńskiego (dopiero teraz w mediach zaczęli go tytułować profesorem, a jest nim przecież od dawna...), który mówiąc najdelikatniej nie miał dobrej opinii publicznej u sporej części społeczeństwa. Śmierć potrafi wszystko zmienić, a wielu ludzi nie przypuszczało, że kilkunastotysięczne tłumy będą gromadzić przed Pałacem Prezydenckim, zostawiając kwiaty i znicze- niezależnie czy jesteś PiSowcem, Platformersem, lewakiem, czerwonym. Żeby daleko nie szukać- ja się nie spodziewałem.

Lech Kaczyński był bez wątpienia postacią kontrowersyjną. Posiadał swój własny system wartości, z którym można było się zgadzać, lub nie. Nie odchodził od pewnych zasad, nie starał się dopasować do opinii ludzi. Często bywał przy tym zbyt szczery- kto wie- ale być może tak mocne trzymanie się własnych wartości kosztuje. W czasach politycznej poprawności nie pasował do idealnego świata gdzie tylko przystojni i wysocy są słuchani i szanowani, a Ci którzy się jąkają są skazani na śmiech.

Nie potrafił iść na kompromisy, nie potrafił przypodobać się wszystkim. Był sobą.

Wszyscy powtarzają, że ogrom tragedii jest do nieogarnięcia, że jest to scenariusz kiepskiego filmu political-fiction. Być może zbyt długo żyliśmy w nowym cudownym świecie, przeświadczeni o końcu wszystkich naszych problemów, ciągłym wzroście- "teraz może być tylko lepiej". Narzekaliśmy, chcieliśmy więcej, bezpardonowo niszczyliśmy każdego, kto miał inne zdanie od nas. W słuszności naszych prawd utrzymywały nas gazety, telewizje, dawały nam paliwa nieustannej wojny, ale nikt nie umiał powiedzieć o co. I nagle, w jednej chwili pytamy się w niepewności, nawet w strachu- co będzie dalej z naszym krajem? Z nami? Nie mamy już Króla. Czy będziemy umieli dorosnąć?

czwartek, 8 kwietnia 2010

Czas próby

Wkrótce okaże się, że czy moje umiejętności są komukolwiek potrzebne. Czuje, że to będzie ciekawa lekcja.

Udało mi się odhaczyć rozliczenia wyjazdu do Wiednia- przynajmniej mam taką nadzieję. Czemu o tym piszę? Może żeby sobie polepszyć humor, że jednak umiem coś załatwić. To NIE jest mikroblogging (chyba).

Wznowiłem treningi. Przynajmniej na razie.

Coraz więcej zadań przede mną, coraz mniej chęci i czasu- no ale gdyby udałoby chociaż zrealizować część...

Czemu mam sobie pozwalać na dodupizm?

wtorek, 6 kwietnia 2010

No BOOK no FACE

Tak, tak w rzeczy w samej. Rozmawiacie z człowiekiem, który formalnie nie istnieje. Właściwie to powinienem narodzić się na nowo jako konto na Facebooku, swoista reinkarnacja z poprzedniego, niewirtualnego wcielenia.

Dobra, o co chodzi?

Spotkania z moimi przyjaciółmi są zawsze dla mnie stymulujące: na przykład zaczęliśmy się zastanawiać po co Facebook? A NK nie łaska?

Otóż nie. Czasy świetności Naszej Klasy minęły: wszyscy ludzie, którzy chcieli się odnaleźć już się odnaleźli, pogadali i pokłócili od nowa. Innymi słowy, portal zaczyna zjadać własny ogon, próbując przepoczwarzyć się w coś nowego jak galeria do pokazywania gdzie to ja/my nie byliśmy po świecie... Swoją drogą, fotografie na Naszej Klasie rządzą się odrębnymi prawami fizyki, ale w celu wygrania wojny na wizerunek wszystkie chwyty dozwolone.

Dalej: Facebook rzekomo daję Ci więcej możliwości niż nasze rodzime NK: czaty, nie-czaty, gry, aplikacje, zdjęcia, testy jaką postacią z bajki jesteś and so fucking go on... Powinieneś czerpać z tego źródła wiedzy i rozrywki, czemu się nie cieszysz?

Plus- możliwość zapoznania się z milionami ludzi z całego świata którzy TEŻ mają Facebooka. Jak tu nie oszaleć z radości? Widząc się z rożnymi ludźmi w Wiedniu zauważyłem, że rzeczywiście, jedynym sposobem na podtrzymanie tych ulotnych znajomości będzie FB. Ewentualnie sprawienie komuś dziecka ale to bardziej problematyczne.

Tyle, że Facebook jak każda fajna rzecz dzisiaj jest jak czarna dziura pochłaniająca światło i czas- zwłaszcza czas. Obliczono, że pracownik potrafi przesiedzieć na FB nawet 30% swojej pracy- pracodawcy z pewnością są zachwyceni.

Swoją drogą FaceBook będzie żył tak długo dopóki nie pojawi coś lepszego- more shinnin thing. FB może próbować tworzyć społeczność medialną ale wydaję mi się, że rozwiązanie tkwi w kreacje osobnych mini-portali o profilu zainteresowań, które mogą być spojone jakąś ogólną agorą- ale nic więcej dla FB w przyszłości nie przewiduje. NK tez jest (było?) wielkie a teraz...


Konkludując- mogę nadal stać gdzie stoję albo w celach naukowych założyć konto na FB i zbadać ten fenomen. Mogę też wstać z krzesła i otworzyć piwo. Albo położyć się spać, bo jutro czas wybrać się uczelnie rowerem.

Wolność to sztuka wyboru.

środa, 31 marca 2010

Nadajemy z Wiednia

Parę słów wyjaśnień: jestem w Austrii z powodu konkursu- długa historia jak mi się to udało więc przejdę do meritum:

Wiedeń jest cudowny: przyjechałem i od pierwszego dnia nie miałem żadnych problemów z poruszaniem się po mieście- komunikacja jest klarowana jak wódka (co nie jest trudne przy SZEŚCIU liniach metra) i bez ekscytacji jeździmy od przedmieść do centrum i z powrotem.

Na ulicach widać przerażający porządek (no dobra: na przedmieściach niekoniecznie) ale widać, że nie ma jakiegoś nachalnego wandalizmu, ludzie dbają o porządek wokół siebie. Wyjątek- emigranci: przeszedłem się wczoraj w poszukiwaniu alkoholu po tureckiej dzielnicy i przykro mi to mówić ale było brudno. Po prostu.

I jeszcze jedno: tyle obrazów ile zobaczyłem w Kunst Museum (ichniejsza Galeria Narodowa) nie widzialem nigdzie nawet w National Gallery w Londynie.

Na razie tyle. Ale wiecie co? Jednak chcę wrócić do Polski.

wtorek, 23 marca 2010

Here I come

No niedobrze zrobiłem że tyle rzeczy zostawiłem na dzisiejszy wieczór ale cóż zrobić- trzeba się spakować, sprawdzić gdzie się jedzie i do boju.

Tak, teraz powinienem krzyknąć: wrócę na tarczy lub z tarczą czy jakąś inną bzdurę ale chyba sobie dam spokój. Wejść, załatwić co trzeba i wyjść- moja dewiza.

Motion is everything.

W podróż

Tym razem czeka Wiedeń- walc Straussa, zapach wiosny, Prater i coś tam nad pieknym modrym Dunajem. Jednak zanim zagłębie się w te przyjemności to czeka mnie walka z samym sobą.

Czasami mam ochotę wyjść
Tylko na chwilę
Nie wrócić.

poniedziałek, 15 marca 2010

Tam i z powrotem

Wróciłem, syty wrażeń.

Budapest- przyznaje, ładne miasto- monumentalna architektura, atmosfera starego dobrego Cesarstwa utrzymująca się w niektórych miejscach aż do dzisiaj. Podobają mi się pomniki zainstalowane w różnych niezwykłych miejscach- metra, balustrady, chodniki, ławki, mosty...

Stare Miasto- śliczne- odgrodzone wzgórzem i średniowiecznymi murami, przeplatane różnymi stylami od romańskiego po barok. Wiosną pewnie zapach kwiatów i trawy- w moim przypadku- tylko mokrej ziemi. Ale i tak jest tam cieplej i nie chodzi mi tylko o pogodę.


Jedynie czego żałuje, że nie przyjadę tam za szybko, chociaż może dzięki temu unikam rozczarowania- w głowie zostanie mi obraz tego co mogłem zobaczyć a nie tego co zobaczyłem.

wtorek, 9 marca 2010

-

Krótko: jestem okropny. Im bardziej widzę jaki jestem dla innych tym większa ogarnia mnie frustracja- muszę coś wymyślić ale co?

Na razie tak czy siak jutro Budapeszt.

poniedziałek, 8 marca 2010

Miejsce na reklame.

Milo jest gdy mam gości, mam wtedy wrażenie, że jednak parę osób tam daleko o mnie pamięta.

Udało mi się wczoraj nabyć za 16 zł dwa albumiki z malarstwem Vermeera i Hoppera. Radość- Dla mnie Nighthawks Hoppera zawsze będzie kwintesencją surowego american life w mieście. Samotność i chwytanie ciepła w przyulicznej knajpie...

Dzisiaj metro pachniało kwiaciarnią, a w powietrzu unosił się zapach starannie pielęgnowanej uprzejmości dla płci ładnej a nawet pięknej.

Osoby, które chciałyby jakoś skomentować to co tu wyprawiam: załóżcie sobie sobie gmail i zarejestrujcie się na blogu. Jeśli komuś się nie uda to stawiam piwo.

Jestem brudny, zmęczony i smutny i w dodatku nie powinienem o tym pisać bo strażnicy dyżurnego optymizmu mnie dopadną.

Czas spać...

niedziela, 7 marca 2010

Małe cudy

Życie składa się z małych cudów, które bardzo często nie dostrzegamy albo nie umiemy się nimi cieszyć. O co chodzi? Na przykład dzisiaj woda w piwnicy u mnie w końcu opadła. Sama. Cud jak nic.

...

Ciekawe, czemu akurat dziś a nie jutro (8 marca) feministki krzyczały o swoich prawach? Dlatego, że niedziela, dzień wolny, a jutro to poniedziałek i praca w której kobiety są dyskryminowane? Nie naśmiewam się, naprawdę, w demokracji każdy ma prawo krzyczeć tak samo głośno, tylko czy to powoduje, że ktoś nas uważniej słucha? A może tylko zatyka uszy?
8 marzec jako dzień poświęcony kobietom to nieudolna próba pokazania, że od czasu do czasu dajemy posłuch i należny szacunek niewiastom- a czy nie powinno być tak codziennie?

Jestem chyba naiwny.

piątek, 5 marca 2010

O czym

Zastanawiam się na siłę. W sumie mogę poruszyć następujące wątki:
-o tym jak walczymy z wodą w piwnicy
-o tym jak walczyłem z uczelnią o pieniądze na wyjazd
-o tym jak mało czasu wykorzystuje na sensowne zajęcia.

No i w zasadzie nic z tych rzeczy nie nadaję się do rozkwitu bo są skażone malkontenctwem albo przechwalaniem się, a nie o to tu chodzi.

To o co chodzi?

Jakie miałem zamiary zaczynając pisanie tego bloga? Próba sił jako obserwator życia? Wstęp do pseudo dziennikarstwa? Pamiętnik?

Nic z tych rzeczy- po prostu "pisz dla siebie", wiedząc, że nikt tego nie czyta. Jeśli będziesz miał jakąś ciekawą myśl to zapisz ją, utrwal na czymś i wtedy zobaczysz jej banał i miałkość. A może też czasami prawdę o sobie.

Ha, odzyskałem motywacje. :)

wtorek, 2 marca 2010

Wolność i inne kłopoty

Ach tak, wiem, że dawno mnie nie było, ale, no proszę, zrozumcie mnie. Dla ronina jedyny sens jest w ruchu.

Ciekawa zmianą w moim życiu jest posiadanie własnego internetu. Otwierają się przede mną nowe możliwości ale też i zagrożenia (niedosypianie się...). W sumie jak zauważyła moja koleżanka (sarkastycznie?), że usamodzielniam się. W każdej ironii są odłamki prawdy, więc słucham...

Co jeszcze? Koniec zimy oznacza wiosnę ale wpierw przyszło mi sie zmierzyć z powodzią w piwnicy.

...

Spać. CDN jutro, jeśli ktoś to czyta.

poniedziałek, 22 lutego 2010

Gdzie te góry?

Pytanie zupełnie niepotrzebne bo góry są tam gdzie zawsze- na miejscu. Pytam się raczej: jak bardzo można sprzedać się mamonie by próbować zamienić Tatry w wielki lunapark?

Taki obrazek: Krupówki, odpowiednik Monciaka w Zakopanym, w tle ordynarny pop wydobywający się z dwóch różowych bud zapełnionych maskotkami. 10 metrów dalej- renifery- a jakże żywe, gotowe do zdjęć, ale na jak długo?

Im niżej tym gorzej; mijam sprzedawców oscypków, żelków, sznurowadeł, strzelających kulek, gigantyczne avatary Kubusiów Puchatków, Shreków et censortes. Korowód hałasu i barw.

Najdziwniejsze (a może najsmutniejsze) jest to, że ludziom się to podoba, zatrzymują się by patrzeć- powrót do średniowiecza?

...

Co mnie obchodzą góry i przyległości? Przecież jestem znad morza. Widzicie, przeraża mnie myśl, jak bardzo region który ma swoją własną tożsamość i kulturę przegrał z globalizacją w najgorszym znaczeniu. Przeraża mnie to, że może to dotknąć wszędzie.

niedziela, 21 lutego 2010

Przeprowadzka

Wiecie jak to jest; mówi się, że się przenosi, odkłada ważne decyzje na później a potem wszystko wygląda jak zatrzymane w półruchu. Dlatego dziś konsekwentnie przeniosłem wszystkie linki i z lekkim sercem skasowałem starego bloga.

Z lekkim sercem? Co za hipokryzja- pomyślicie. Przecież wkładałem tam swoje przemyślenia (i to było najgorsze...), starałem się być szczery, elokwentny i tak dalej. Jedynie czego mi zabrakło to tego, że nie byłem może do końca sobą. I to był błąd.

Teraz, kiedy udało mi się wrócić z gór, wierze, że mam jeszcze sporo sił by zmienić parę rzeczy w swoim życiu i iść swoją drogą. Nie przedłużając- możemy kontynuować moje przemyślenia (arghh, nie, nie tylko nie to, arghh).

piątek, 12 lutego 2010

Manifest romantyczny

Bo widzicie, nadchodzą walentynki i w sumie pojawia się dylemat: mogę kompletnie pominąć ten fakt albo spróbować się jakoś do niego odnieść. Uważany jestem za cynika więc powinienem zmieszać to święto z błotem i wyśmiać sprawy z tym związane.

Nie zrobię tego, bo nie potrafię. Bo w głębi duszy jestem romantykiem.

Często słyszę, że my romantycy jesteśmy skazani na wyginiecie. Nic nie poradzę na to że wierze w istnienie (przepraszam za używanie tego wielkiego słowa) miłości mimo wszystko, nawet jeśli nikt jej nie zauważy. Nie wierzę, że miłość to tylko walentynki, kartki, serduszka przytulanie się albo seks. Nie wiem czym jest miłość ale boję się, że daliśmy sobie wmówić definicję miłości bo tak zachowują się wszyscy i brak nam odwagi, by to rozbić.

Myślę, że romantyk nie poszukiwacz łzawych zagrań albo klisz z "romantycznych" filmów. To coś więcej niż świece przy kolacji i kupowanie prezentów na walentynki. To co widzimy w telewizji i czytamy w gazetach to tylko to co inni uważają za miłość, skupiając się na jej najbardziej powierzchownych cechach. Dla mnie oznacza, że mimo wszystko próbuje trzymać się pewnych zasad. Sam siebie skazuje często na męczenie się, strach i wątpliwości. Jeśli spytacie się w imię czego, to boję się, że mogę nie znaleźć odpowiedzi. Ale mimo to przyznaje się ponownie: jestem romantykiem i chcę pokazać jak wiele niesprawiedliwych wyobrażeń powstało wobec tego. Czas przywrócić nam romantykom naszą należną sławę

Kto wie, być może jesteśmy skazani na wyginiecie, ale zapewniam was: na pewno nie tu i teraz.

wtorek, 9 lutego 2010

Początek

I co z tego, że już kiedyś tak pisałem?

Poprzedni blog był miejscem gdzie mogłem bezpiecznie poćwiczyć pisanie . Teraz spróbuje przejść do następnego etapu, pominąć siebie i swoje uzewnętrznianie się, bawić się bardziej słowami ale trochę bardziej serio.

Ostatnio byłem w Gdyni. Łał, temat tygodnia. Co mogę ciekawego o tym powiedzieć?

Zobaczyłem wielu ludzi, których chciałem zobaczyć, poznałem parę dowcipów które nikogo nie rozśmieszą, widziałem jak (nie) należy się zachowywać gdy wyłączą Ci nagle światło, kibicowałem damskiej reprezentacji piłki ręcznej w Gdyni, zadumałem się nad zawiłościami zmiany stanu cywilnego.

Intensywnie. I wtedy kocham życie.