niedziela, 10 kwietnia 2011

I remember.

Minął rok.

Rok od dnia, którego mam nadzieje, że nigdy nie zapomnę.

To co wtedy czułem, widziałem i słyszałem opisywałem rok temu. Pamiętam, że wszyscy mieliśmy nadzieję, że tak straszne wydarzenie coś nam da. Siłę, nadzieję, cokolwiek.

Dzisiaj podziały pogłębiły się, przestaliśmy się rozumieć, uważamy, że to my mamy rację, a inni to oszołomy/zdrajcy, szkoda z nimi rozmawiać, i tak nas nie zrozumieją. Oddaliliśmy się od siebie.

Nagle zaczęło nas dzielić wszystko. Pochowek na Wawelu, sprawa krzyża pod Pałacem, demonstracje, w końcu sprawa pomnika.

Wydaje mi się, że to kwestia podejścia do katastrofy. Dla jednych była "po prostu" katastrofą, zginęli nasi politycy ale na szczęście państwo zadziałało, trzeba uszanować ból rodzin... Dla drugich (w tym dla mnie) ta katastrofa ma wymiar publiczny i w jakiś sposób symboliczny, który nie przekreśla wymiaru wspomnianego wcześnie, a raczej go uzupełnia.

Dlaczego to jest ważne? Bo to w pewien sposób pozwala zrozumieć, dlaczego tak wielu ludziom zależy by powstał jakiś symbol upamiętniający to wydarzenie. Owszem, mamy pomnik na Powązkach. Chodzi o to, że cmentarz, niezależnie od swojej rangi pozostaje cmentarzem, miejscem, które odwiedzamy tylko w pewnych prywatnych momentach jak np: podczas rocznicy. Moim zdaniem to wydarzenie, ta katastrofa powinna wyjść poza cmentarz, powinna zaistnieć w przestrzenni publicznej, mając nadzieje, że jego obecność skłoni nas do refleksji wobec tego, co czuliśmy w dniu katastrofy, to co sprawiło, że byliśmy dla siebie inni.

Lepsi.

Oczywiście, sprawa jest dyskusyjna, ze względu na polityczne emocje i możliwe motywacje stron. Wierze, że są jeszcze jakieś dziedziny życia które nie dzielą się wobec partyjnego przydziału. Tu nie chodzi o to jaka strona na tym zyska a jaka straci. Jestem pewien, że pewne rzeczy są ważne niezależnie od punktów w sondażach czy opinii w mediach. Nie chodzi też o to, że będzie pomnik wyłącznie L. Kaczyńskiego (który, jak sądzę, wcześniej czy później powstanie)- to powinien być pomnik wszystkich ofiar, niezależnie od ich statusu, zawodu czy przekonań. Tylko w takim wymiarze ten pomnik potrafiłby nas połączyć, tak jak na krótko potrafiła nas połączyć ich wspólna śmierć.

Oczywiście, pozostaje kwestia miejsca i formy pomnika. Kwestia drażliwa i jak się wydaje, głównie uniemożliwiająca podjęcie jakichkolwiek decyzji. Nie chodzi o to, żeby pomnik miał 7 metrów wysokości i zasłaniał Pałac Prezydencki. Myślę, że dałoby się znaleźć miejsce dostatecznie blisko miejsca gdzie gromadzili się ludzie a jednocześnie nie dokonywać "inwazji" przestrzennej bryłą pomnika.

Jednym z najbardziej życiowych projektów był pomnik 96 słupów światła bijących z ziemi. Uważam, że jest to pewien konsensus w formie i treści, który powinien zadowolić każdą ze stron (nawet JarKacz w wywiadach pozytywnie wypowiadał się o takim projekcie). Istnieje nadzieja.

Z drugiej strony, nie pamiętam ile razy w ciągu tego roku umierała we mnie nadzieja.